Dlaczego dzieci mnie nie słuchają? Dlaczego ja nie mogę nic zrobić w domu?
Ani posprzątać, ani ugotować.
Codzienne tysiąc razy zadawałam sobie te proste pytania.
Przecież przeczytałam dziesiątki porad jak mówić, jakim tonem, w jaki sposób…
No i mówiłam wolno, spokojnie, kucałam i patrzyłam w te niebieskie “niewinne” oczęta… I nic, jak do ściany.
Prosiłam tysięczny raz:
– Proszę nie ruszaj tej gorącej patelni, bo się poparzysz.
Albo (żeby nie używać tego pieprzonego nie)
– Weź kochanie swoją patelnię i też gotuj obiadek.
Działało, dwie sekundy. Ponieważ za moment był inny problem prowadzący
do awantury.
H- Gdzie jest moja patelnia.
A- Ja teś ciem.
H- Daj mi jajko.
A- Mamo ja ja JAAA.
H-Mamusiu Alika mi zabiera!!!
A- Uuuuuu, daaaaj!
Dopiero mój ryk, którego nie powstydził by się wściekły grizzly powodował konsternacje i chwilowe zatrzymanie akcji. Zero klasy, prawie patolodżi…
“Dlaczego ja muszę się drzeć? Przecież jestem normalną zrównoważoną osobą… Zastanawiałam się nie raz.
Jakim cudem moje dzieci są w stanie doprowadzić mnie do szewskiej pasji w pięć minut.
Nie wyobrażam sobie, żeby każdą chwilę spokoju załatwiać tabletem.
Nienawidzę tabletów w dłoniach dzieci.
Szukałam, alternatyw typu farby, bajki, udostępnianie do grzebania najniższej szuflady w kuchni… Wszystko zajmowało je na 3 do 10 minut.
W końcu, pewnego pięknego dnia wpadłam na genialny pomysł.
One są co prawda dwie, ale ja podobno jestem, starsza i mądrzejsza.
Na pewno starsza.
No więc uwaga, jedyna opcja jaką znam i polecam. Jedyna, która działa (na razie) na moje pociechy to pomaganie mi.
Hahahaaha tak właśnie, jestem geniuszem zbrodni, podstęp doskonały.
Zatem wołam panny do siebie (jak kiedyś moja zacna mateczka mnie)
i proszę o pomoc. W doświadczeniu siła.
Przynajmniej mi na starość nie wypomną, że je z kuchni wypędzałam i dlatego
nie umieją leniuchy gotować. No bo, co mi zależy?
Na pewno mniej energii mnie kosztuje nauka trzymania skrobaczki do warzyw
niż ciągłe awantury.
Obierać marchew już umieją, wrzucać pokrojone warzywa do zupy też.
Może w CV sobie tego nie wpiszą, ale “czym skorupka za młodu nasiąknie tym na starość trąci”. Trzy minuty i po dzieciach. Pierwsza odpada Pani Hanna.
H- Mamuniu, pfff ja męciona jetem.
JA- Ależ Haniu zostań z nami, proszę pomóż mi.
H- Blak sił po plośltu. Joziumieś?
JA- Ojej no trudno
H- Alinko pomóś mamusi.
Alinka jest wytrwalsza. Dociera do końca warzyw, które wrzucamy do zupy.
Potem ucieka wisieć na tacie 😀 Jestem geniuszem zbrodni.
Nie oznacza to co prawda, że mnie słuchają, ale przynajmniej częściowo mogę
je opanować. Bynajmniej nie jest moim celem pozbycie się dziewczynek,
nie zrozumcie mnie źle.
Ja chcę tylko jakoś to opanować, poukładać.
Zawsze, kiedy już robimy coś razem w kuchni, jest naprawdę super,
jest to i niebo lepsza zabawa niż ich wypasionymi zabawkami.
A co zrobić ze słuchaniem na spacerze???
Moi drodzy, skoro nie można ich opanować trzeba się przyłączyć.
A co nam szkodzi, nie zawsze musimy być poważnymi matronami,
nadobnie przechadzającymi się niespiesznym krokiem :’-D